Zaniedbałem moje ukochane góry.
Brak czasu, choroba, 'magia świąt' - te czynniki spowodowały, że przez ponad miesiąc nie wybrałem się na żadną dłuższą górską wyprawę. Trzeba było to nadrobić.
Padło na Gorce. Dawno mnie te góry nie widziały, tak więc miło było się wybrać w te rejony.
Tak więc w środę, 28 grudnia, ruszyłem na przystanek, skąd po 8 jechałem z Lubnia do Rabki w rytmach rocka i amerykańskiego punku. Ok. 8.30 wyruszyłem na szlak z rabczańskiego "dworca" busów przemierzając park zdrojowy i asfaltując w kierunku Maciejowej. Tutaj zaczęło się błoto (jak zwykle w tym miejscu), na szczęście (nieszczęście?) widziałem przed sobą ośnieżoną Maciejową i cieszyłem się, że błotna atmosfera wkrótce się skończy.
Pod Maciejową przydałoby się zapuścić brodę, by mieć sobie w co pluć. Okazuje się, że chcąc wyjść na wysokość wyciągu, przydałyby się raki. W rytm przekleństw docieram do wyciągu, gdzie chwilę odpoczywam. Nic to dla mnie, małe trudności na szlaku. Myślę o powrocie tą samą trasą Bardzo możliwe, że będę wracał po ciemku Po chwili docieram do schroniska na Maciejowej. Widoczki niczego sobie, jak na taką psią pogodę. Nawet się nie zatrzymuję, czas nagli, Turbacz czeka. Jak do tej pory zero ludzi na szlaku - to lubię. W drodze na Stare Wierchy robi się mgliście. Na Wierchach mgła gęstnieje jeszcze bardziej. Tutaj tylko chwila odpoczynku, śniadanie i znowu na szlak. Od tej pory ludzi coraz więcej. Wprost proporcjonalnie do mgły. Im bliżej Turbacza, tym bardziej krajobraz ściska zima. Wszystko w śniegu, oblodzone - przynajmniej fajnie wygląda i chociaż tutaj widać zimę. Teraz najgorszy odcinek - na szczyt Turbacza. Tak jak się spodziewałem, śnieg głęboki, trzeba iść po śladach. Przynajmniej nie wieje. Na razie.
Na szczycie krajobraz jak z bajki. Po ok. 10 minutach jestem w schronisku i jem obiad. I znowu trzeba ruszać, tym razem w drugą stronę: Turbacz - Rabka. Przed schroniskiem widzę pocieszającą tabliczkę: "RABKA - 17 km." Och, jak miło. Ruszam, do Rabki daleko, a cały czas myślę o lodowisku pod Maciejową. Po drodze mijam legiony "zdobywców Turbacza". Większość pyta czy daleko jeszcze. Daleko i przed wami najgorszy odcinek. Na Starych Wierchach nic się nie zmieniło przez te kilka godzin. Za to na Maciejowej przyszło mi podziwiać piękny zachód słońca. Taka nagroda, za wytrwałość. Czeka mnie niespodzianka: wcale nie jest tak ślisko. Po chwili jestem już pod wyciągiem. Tutaj, w zachodzącym słońcu, otoczona chmurami, ukazuje mi się Królowa Beskidów. Piękny był to widok.
Następnie ruszam przez moją ulubioną Rabkę. Jak zwykle w tym okresie, wszędzie światełka, lampki, ozdoby. Mam sentyment do tego miasteczka, z którym mam wiele ciekawych wspomnień. Fajnie się tak było przejść przez park, nie czuło się tych trzydziestu kilku przebytych kilometrów. Dodatkowo bus, jakby czekał na mnie. Wsiadam i za dwadzieścia parę minut, wysiadam w Lubniu. Fajnie było, na pewno nie jest to ostatnia wyprawa w tym roku.