bez szlaku Lubień-Szczebel
Szczebel-Lubień
Wysokość n.p.m.: 977 m
Szlak pod górę: ok. 4278 m
Deniwelacja/podejścia: 615 m
Dystans: 14,3 km (14 329 m)
Czas przejścia: 8h 30min
Nie zdzierżyłem. Choć się zarzekałem, nie mogłem wytrzymać. Nie minęły nawet dwa tygodnie, a ja musiałem, powtarzam, MUSIAŁEM być na jakimś wzniesieniu, czuć górskie powietrze i zmęczenie po wyprawie.
Tak więc wczoraj, czyli dnia 17 miesiąca sierpnia, wyruszyłem w stronę wybitnego wzniesienia, które znam chyba jak mało kto. O jaką górę chodzi? O górę zdobytą po raz 7 w tym roku - Szczebel.
Jednak żeby nie było: obrałem inną drogę na szczyt. Nie ruszyłem czarnym szlakiem, ruszyłem na wschód, ku najbardziej stromym zboczom Szczebla.
Budzik zadzwonił parę minut po 5. Jednak zlekceważyłem go i wstałem dopiero po 7 . Na szlak ruszyłem kilka minut po 8. Cały świat otulały wtedy mgły, ale im bliżej góry, tym bardziej się rozpogadzało.
W końcu docieram do podnóży góry i wkraczam w las. Stromo jak cholera, ale nie poddaję się. Zdeterminowany docieram w końcu do zarośniętych paprociami i innymi chwastami skalnych rumowisk na których w ułamek sekundy można skręcić nogę (nawet złamać) i pierwszych wychodni skalnych. Po kilkunastu minutach drogi przez te skalne krainy niespodziewanie trafiam na czarny szlak. Co jest?
Okazuje się, że jestem już w 2/3 drogi na szczyt. Po niecałej półgodzinie drogi, co prawda męczącej drogi. Nic to dla mnie. Jak powiedziałem nie miałem zamiaru iść na szczyt szlakiem, więc w try miga z niego schodzę i zagłębiam się w las. Po drodze odkrywam potok o którego istnieniu nie miałem pojęcia (odkrywam jego źródło) i po kilkunastu minutach jestem pod szczytem.
Znowu trafiam na szlak i po drodze spotykam największego widzianego w życiu Trzpiennika Olbrzyma. Po chwili jestem na szczycie gdzie spożywam obiad i zażywam odpoczynku.
Następnie kieruję się na "paralotniowisko", do spotkanych wcześniej paralotniarzy. Spędzam z nimi ponad 4 godziny i dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy tak z dziedziny paraglidingu, meteorologi i wielu innych. Obserwuję start dwóch z czterech paralotniarzy i pogorszenie się warunków do startu dla dwóch następnych. Nagle spostrzegam jakąś ptasią bandę kołującą w powietrzu - bociani sejmik. Chwile się przyglądamy i słucham opowieści o bocianach i przygodach z nimi związanych. Przyglądam się trzem nieudanym próbom startu i rezygnacji przez paralotniarza Przemka. Start jego kolegi, a następnie kolejną (czwartą) tym razem udaną próbę startu. W między czasie dociera kolejnych 2 paralotniarzy - Tomek i Fragles. Tomek rezygnuje, Fragles za drugą próbą jest w powietrzu. Nadchodzi kolejny pan, tym razem już po locie z Witowa. I tak do godziny 15 było już 12 paralotniarzy.
I tak po miło spędzonym czasie żegnam się i ruszam czarnym szlakiem. Po drodze sesja ze strumyczkiem i do domu.
Jak dla mnie bardzo udana wycieczka, wiele ciekawego udało mi się dowiedzieć, wiele zobaczyć ;)