środa, 28 grudnia 2011

Rabka Zdrój - Maciejowa - Stare Wierchy - Obidowiec - Turbacz


Zaniedbałem moje ukochane góry.

Brak czasu, choroba, 'magia świąt' - te czynniki spowodowały, że przez ponad miesiąc nie wybrałem się na żadną dłuższą górską wyprawę. Trzeba było to nadrobić.

Padło na Gorce. Dawno mnie te góry nie widziały, tak więc miło było się wybrać w te rejony.

Tak więc w środę, 28 grudnia, ruszyłem na przystanek, skąd po 8 jechałem z Lubnia do Rabki w rytmach rocka i amerykańskiego punku. Ok. 8.30 wyruszyłem na szlak z rabczańskiego "dworca" busów przemierzając park zdrojowy i asfaltując w kierunku Maciejowej. Tutaj zaczęło się błoto (jak zwykle w tym miejscu), na szczęście (nieszczęście?) widziałem przed sobą ośnieżoną Maciejową i cieszyłem się, że błotna atmosfera wkrótce się skończy.

Pod Maciejową przydałoby się zapuścić brodę, by mieć sobie w co pluć. Okazuje się, że chcąc wyjść na wysokość wyciągu, przydałyby się raki. W rytm przekleństw docieram do wyciągu, gdzie chwilę odpoczywam. Nic to dla mnie, małe trudności na szlaku. Myślę o powrocie tą samą trasą  Bardzo możliwe, że będę wracał po ciemku  Po chwili docieram do schroniska na Maciejowej. Widoczki niczego sobie, jak na taką psią pogodę. Nawet się nie zatrzymuję, czas nagli, Turbacz czeka. Jak do tej pory zero ludzi na szlaku - to lubię. W drodze na Stare Wierchy robi się mgliście. Na Wierchach mgła gęstnieje jeszcze bardziej. Tutaj tylko chwila odpoczynku, śniadanie i znowu na szlak. Od tej pory ludzi coraz więcej. Wprost proporcjonalnie do mgły. Im bliżej Turbacza, tym bardziej krajobraz ściska zima. Wszystko w śniegu, oblodzone - przynajmniej fajnie wygląda i chociaż tutaj widać zimę. Teraz najgorszy odcinek - na szczyt Turbacza. Tak jak się spodziewałem, śnieg głęboki, trzeba iść po śladach. Przynajmniej nie wieje. Na razie.
Na szczycie krajobraz jak z bajki. Po ok. 10 minutach jestem w schronisku i jem obiad. I znowu trzeba ruszać, tym razem w drugą stronę: Turbacz - Rabka. Przed schroniskiem widzę pocieszającą tabliczkę: "RABKA - 17 km." Och, jak miło. Ruszam, do Rabki daleko, a cały czas myślę o lodowisku pod Maciejową. Po drodze mijam legiony "zdobywców Turbacza". Większość pyta czy daleko jeszcze. Daleko i przed wami najgorszy odcinek. Na Starych Wierchach nic się nie zmieniło przez te kilka godzin. Za to na Maciejowej przyszło mi podziwiać piękny zachód słońca. Taka nagroda, za wytrwałość. Czeka mnie niespodzianka: wcale nie jest tak ślisko. Po chwili jestem już pod wyciągiem. Tutaj, w zachodzącym słońcu, otoczona chmurami, ukazuje mi się Królowa Beskidów. Piękny był to widok.

Następnie ruszam przez moją ulubioną Rabkę. Jak zwykle w tym okresie, wszędzie światełka, lampki, ozdoby. Mam sentyment do tego miasteczka, z którym mam wiele ciekawych wspomnień. Fajnie się tak było przejść przez park, nie czuło się tych trzydziestu kilku przebytych kilometrów. Dodatkowo bus, jakby czekał na mnie. Wsiadam i za dwadzieścia parę minut, wysiadam w Lubniu. Fajnie było, na pewno nie jest to ostatnia wyprawa w tym roku.









poniedziałek, 14 listopada 2011

niedziela, 6 listopada 2011

To było zgranie. Po sobotnim melanżu i otwarciu oczu, dzwoni telefon. Odbierać? Odebrałem. Szczebel? No, spoko. W piątkę? Ok. Aha, no niech będzie 12.30. Kto zaczyna wycieczkę o 12.30? 


Nawet o 12.30 nie zaczęliśmy. Wyszliśmy ok. 13 z placu przy nowo budowanym moście na Rabie. Idealna pora na takie eskapady, zwłaszcza, że o 16 zaczyna się ściemniać. Przechodzimy przez kładkę i obserwujemy zjeżdżające z Kiczory dżipy. 











Droga na szczyt zabiera nam z jakieś 2 godziny. Niektórzy skarżą się, załamują ręce. Nie ja to wymyśliłem, kwituję każde jęki. 








W końcu docieramy do punktu widokowego pod szczytem. O tej porze (tak roku, jak i czasu) jeszcze tutaj nie byłem. Młodzież ucieszona z możliwości oglądania wszystkiego z góry  :)










Idziemy na szczyt. Tłoczno, jak na taką porę. Ognisko i zlot krossów. Siadamy na boku, ja ruszam w stronę Tenczyna popstrykać aparatem, reszta zostaje. 




















Po sesji wracam i ruszamy w dół. Teraz następuje moment krytyczny wycieczki - zmiana szlaku z czarnego na dawny zielony. Jak się później okaże, był to błąd. 




Po drodze mija nas kolumna quadów i krossów. 




No w końcu mogę to powiedzieć: nie idziemy w kierunku domu. Przede mną Klimas, Kiczora po prawej. A my w kierunku Kiczory. Zaczyna się ściemniać. 




Trafiamy nad malowniczo położone łąki. Widok zapiera dech, niestety pada bateria w aparacie. Udaje mi się zrobić tylko jedno zdjęcie, niezbyt ciekawe. 








Wyprawa troszkę się skomplikowała, doszło troszkę kilometrów. Dodatkowo trzeba było iść przez las w zupełnych ciemnościach, ale ogólnie mi się podobało. Wiem gdzie jutro pójdę zrobić kilka fotek  

piątek, 7 października 2011

Zaczyna się... zaczyna się długo wyczekiwana deszczowa jesień. A może to tylko stan przejściowy? Wierz, że tak. Jutro dobra pogoda wymagana!

środa, 17 sierpnia 2011

14/2011 - Szczebel po raz n-ty - Bez szlaku



bez szlaku Lubień-Szczebel
POL Szlak czarny.svg Szczebel-Lubień 
Wysokość n.p.m.: 977 m 
Szlak pod górę: ok. 4278 m 
Deniwelacja/podejścia: 615 m
Dystans: 14,3 km (14 329 m)
Czas przejścia: 8h 30min






Nie zdzierżyłem. Choć się zarzekałem, nie mogłem wytrzymać. Nie minęły nawet dwa tygodnie, a ja musiałem, powtarzam, MUSIAŁEM być na jakimś wzniesieniu, czuć górskie powietrze i zmęczenie po wyprawie. 
Tak więc wczoraj, czyli dnia 17 miesiąca sierpnia, wyruszyłem w stronę wybitnego wzniesienia, które znam chyba jak mało kto. O jaką górę chodzi? O górę zdobytą po raz 7 w tym roku - Szczebel. 
Jednak żeby nie było: obrałem inną drogę na szczyt. Nie ruszyłem czarnym szlakiem, ruszyłem na wschód, ku najbardziej stromym zboczom Szczebla. 

Budzik zadzwonił parę minut po 5. Jednak zlekceważyłem go i wstałem dopiero po 7 . Na szlak ruszyłem kilka minut po 8. Cały świat otulały wtedy mgły, ale im bliżej góry, tym bardziej się rozpogadzało. 








W końcu docieram do podnóży góry i wkraczam w las. Stromo jak cholera, ale nie poddaję się. Zdeterminowany docieram w końcu do zarośniętych paprociami i innymi chwastami skalnych rumowisk na których w ułamek sekundy można skręcić nogę (nawet złamać) i pierwszych wychodni skalnych. Po kilkunastu minutach drogi przez te skalne krainy niespodziewanie trafiam na czarny szlak. Co jest? 







Okazuje się, że jestem już w 2/3 drogi na szczyt. Po niecałej półgodzinie drogi, co prawda męczącej drogi. Nic to dla mnie. Jak powiedziałem nie miałem zamiaru iść na szczyt szlakiem, więc w try miga z niego schodzę i zagłębiam się w las. Po drodze odkrywam potok o którego istnieniu nie miałem pojęcia (odkrywam jego źródło) i po kilkunastu minutach jestem pod szczytem. 








Znowu trafiam na szlak i po drodze spotykam największego widzianego w życiu Trzpiennika Olbrzyma. Po chwili jestem na szczycie gdzie spożywam obiad i zażywam odpoczynku.








Następnie kieruję się na "paralotniowisko", do spotkanych wcześniej paralotniarzy. Spędzam z nimi ponad 4 godziny i dowiaduję się wielu ciekawych rzeczy tak z dziedziny paraglidingu, meteorologi i wielu innych. Obserwuję start dwóch z czterech paralotniarzy i pogorszenie się warunków do startu dla dwóch następnych. Nagle spostrzegam jakąś ptasią bandę kołującą w powietrzu - bociani sejmik. Chwile się przyglądamy i słucham opowieści o bocianach i przygodach z nimi związanych. Przyglądam się trzem nieudanym próbom startu i rezygnacji przez paralotniarza Przemka. Start jego kolegi, a następnie kolejną (czwartą) tym razem udaną próbę startu. W między czasie dociera kolejnych 2 paralotniarzy - Tomek i Fragles. Tomek rezygnuje, Fragles za drugą próbą jest w powietrzu. Nadchodzi kolejny pan, tym razem już po locie z Witowa. I tak do godziny 15 było już 12 paralotniarzy. 













I tak po miło spędzonym czasie żegnam się i ruszam czarnym szlakiem. Po drodze sesja ze strumyczkiem i do domu.







Jak dla mnie bardzo udana wycieczka, wiele ciekawego udało mi się dowiedzieć, wiele zobaczyć ;)